Cena: 15,90 zł

(zawiera VAT 5%)

American Psycho

Ellis Bret Easton

Wydawca:

VIS-A VIS ETIUDA

ISBN:

978-83-7858-006-5

EAN:

9788378580065
   

Oprawa:

MIĘKKA

Ilość stron:

512

Wymiary:

115 x 168 mm

Rok wydania:

2012
   

Dostępność:

DOSTĘPNA
 

Kategoria:

POWIEŚĆ

Prima Aprilis Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tuTAJ wchodzicie napisano krwistoczerwonymi literami na bocznej ścianie Chemical Bank niedaleko rogu Jedenastej i Pierwszej, a napis jest wystarczająco duży, by można go było dostrzec z tylnego sie­dzenia taksówki wbijającej się w ruch wylewający się z Wall Street, lecz gdy Timothy Price zauważa te słowa, nadjeżdża autobus - z reklamą "Nędzników" na boku - zasłaniając widok, ale Price - który pracuje dla Pierce'a & Pierce'a i ma dwadzieścia sześć lat - nie zwraca na to uwagi, ponieważ właśnie mówi kierowcy, że da mu pięć dolarów, jeśli ten włączy głośniej radio - stacja WYNN nadaje "Be My Baby" - a kierowca, czarny, lecz nie Amerykanin, robi, co mu każą. - Jestem przedsiębiorczy - stwierdza Price - jestem twórczy, jestem młody, pozbawiony skrupułów, mam olbrzymią motywację i nieprzeciętne zdolności. Mówiąc krótko, społeczeństwa nie stać na to, żeby mnie stracić. Jestem zbyt c e n n y. - Uspokaja się i dalej wygląda przez brudną szybę taksówki, patrząc być może na słowo STRACH - wymalowane sprayem czerwone graffiti na bocznej ścianie McDolanda przy rogu Czwartej i Siódmej. - Wiesz, o co chodzi? Powiem ci: wszystkich gówno obchodzi praca, każdy nienawidzi roboty, ja też jej nienawidzę, t y, jak słyszałem, także. I co mamy z tym zrobić? Co ja mam zrobić? Wrócić do Los Angeles? To ż a d n a alternatywa.­ Nie po to przenosiłem się z UCLA do Stanford, żeby pójść na coś takiego. Rzecz w tym, pojmujesz. czy naprawdę t y l k o j a uważam, że zarabiamy za mało pieniędzy? Jak w kinie pojawia się następny autobus­ i kolejny plakat "Nędzników" zasłania tamto słowo - to musi być inny autobus, bo ktoś napisał LESBIJA na twarzy Eponiny. Tim mamrocze: - Mam duże mieszkanie. Na Boga, mam dom w Hamptons. - Rodziców, chłopcze. Należy do rodziców. - Kupuję go od nich. Czy mógłbyś kurwa zrobić głośniej? - rzuca od niechcenia w stronę kierowcy. W radiu ciągle grają The Crystals. - Sie nie da zrobić głośni - tak zdaje się brzmi odpowiedź kierowcy. Timothy nie zwraca na niego uwagi i peroruje poirytowany: - Mógłbym ostatecznie mieszkać w tym mieście, gdyby tylko zainstalowali w taksówkach Blaupunkty. ODM III czy ORC II z dynamicznym systemem strojenia. - Spuszcza z tonu. - Któryś z tych dwóch. Na czasie, przyjacielu, bardzo na czasie. Zdejmuje z szyi słuchawki drogo wyglądającego walkmana i wciąż narzeka: - Nienawidzę narzekać, naprawdę, na odpadki, śmieci, choroby, na to, jak brudne jest to miasto, obaj wiemy, że jest to pewien sty. - Mówi bez przerwy, otwierając nową dyplomatkę Tumi z cielęcej skóry, którą kupił u D.F. Sandersa. Wkłada walkmana do teczki, obok easa-phonu Panasonic - przenośnego, bezprzewodowego, składanego telefonu wielkości portfela (kiedyś miał przenośny telefon NEC 9000 Porta) - i wyciąga dzisiejszą gazetę. - Tylko jedno wydanie, j e d n o w y d a n i e, i co my tu mamy. uduszone modelki, niemowlęta zrzucone z dachów kamienic, dzieci zamordowane w metrze, manifestacja komunistów, zniknięcie szefa mafii, naziści - z podnieceniem przerzuca strony - baseballiści, chorzy na AIDS, kolejne gówno o mafii, korek, bezdomni, przeróżni maniacy, pedały padające jak muchy na ulicach, zastępcze matki, koniec mydlanej opery, dzieciaki włamują się do zoo, gdzie torturują i spalają żywcem zwierzęta, jeszcze raz naziści. a dowcip polega na tym, najlepsze jest to, że wszystko dzieje się w jednym mieście, tutaj, nigdzie indziej, co za syf, hej, poczekaj, następni naziści, korek, korek, sprzedawcy niemowląt, dzieci na czarnym rynku, dzieci z AIDS, dzieci narkomani, budynek zawala się na dziecko, maniakalne niemowlę, korek, most zawala się. - przerywa, bierze oddech i mówi cicho ze wzrokiem utkwionym w żebraku na rogu Drugiej i Piątej: - To dwudziesty czwarty, jakiego dzisiaj widzę. Liczyłem. - A potem pyta, nie odwracając się: - Dlaczego nie nosisz granatowego blezera z czesanej wełny do szarych spodni? - Price ubrany jest w wełniano-jedwabny garnitur zapinany na sześć guzików od Ermenegilda Zegny, bawełnianą koszulę z francuskimi mankietami od Ike'a Behara, jedwabny krawat od Ralpha Laurena i skórzane półbuty do kostki Fratelli Rossetti. Rzut oka na "The Post", w którym jest średnio interesujący artykuł mówiący o dwóch osobach, które zaginęły podczas przyjęcia na jachcie średnio znanej postaci z nowojorskiej socjety - jacht okrążał wtedy wyspę. Jedynymi dowodami w sprawie są trzy stłuczone kieliszki do szampana i rozpryśnięta plama krwi. Podejrzewa się, że popełniono przestępstwo, na pokładzie jachtu odkryto wyżłobienia i nacięcia. Ciał nie odnaleziono. Brak podejrzanych. Price rozpoczął dzisiejsze przemówienie podczas lunchu i kontynuował tyradę przy drinkach u Harry'ego, gdzie - pijąc trzy J&B z wodą - mówił znacznie ciekawiej o rachunku Fischera, którym zajmuje się Paul Owen. Nigdy się nie zamknie. - Choroby! - krzyczy z napiętą aż do bólu twarzą. - Jest teraz taka teoria, która mówi, że jeśli można złapać wirusa AIDS, uprawiając seks z osobą zarażoną, to prawdopodobne jest złapanie czegokolwiek w ten sam sposób, bez względu na to, czy mamy do czynienia z wirusem per se, czy też nie. Można trafić na przykład chorobę Alzheimera, dystrofię mięśniową, hemofilię, białaczkę, anoreksję, cukrzycę, raka, stwardnienie rozsiane, zwłóknienie torbielowe,­ porażenie mózgowe, dysleksję, Jezu Chryste. nie można przecież złapać dysleksji z c i p y! - Nie jestem pewny, chłopcze, ale nie sądzę, żeby dysleksję wywoływał wirus. - Och, kto to może wiedzieć? O n i tego nie wiedzą. Udowodnij, że nie mam racji. Na zewnątrz, na chodniku, czarne spasione gołębie biją się o kawałki hot doga przed Papają Greya, transwestyci rozgląda- ją się leniwie na boki, a policyjny samochód jedzie cicho pod prąd jednokierunkową ulicą. Szare chmury wiszą nisko na niebie, a w taksówce, która zatrzymała się w korku obok naszej, siedzi facet bardzo podobny do Luisa Carruthersa i macha do Timothy'ego, a gdy ten nie odpowiada na powitanie, nieznajomy - zaczesane do tyłu włosy, szelki, okulary w rogowej oprawie - domyśla się, że się pomylił i z powrotem pochyla głowę nad egzemplarzem "USA Today". Rzut oka na chodnik, na którym siedzi brzydka, stara, bezdomna kobieta z torbami na zakupy, trzymając w dłoni bat, którym strzela na gołębie zupełnie nie zwracające na nią uwagi, dziobiące się nawzajem i walczące o resztki hot doga. Samochód policyjny znika w podziemnym garażu.­ - Z drugiej strony, gdy znajdziemy się w punkcie, w którym nasz stosunek do czasów, w jakich żyjemy, przypomina całkowitą i bezwarunkową akceptację, gdy nasze ciała zaczynają się d o s t r a j a ć do otaczającego nas szaleństwa i wszystko staje się coraz bardziej sensowne, i gdy mechanizm zaczyna tykać, spotykamy jakąś oszalałą, popierdoloną, bezdomną czarną, która w samej rzeczy chce. posłuchaj mnie Bateman. c h c e mieszkać na ulicach, na tej, na tamtych ulicach, rozumiesz, na t a m t y c h. - pokazuje ręką - .tylko że mamy burmistrza, który nie przyjmuje do wiadomości jej woli, burmistrza, który nie pozwoli tej s u c e żyć, jak się jej podoba. Jezu Chryste. pozwólmy skurwiałej suce zamarznąć na śmierć! Bo zechciej tylko skrócić jej własne, wykreowane przez nią cierpienia, i spójrz, jesteś w punkcie wyjścia. zażenowany, popierdolony. Dwudziesta czwarta, nie, dwudziesta piąta. Kto będzie u Evelyn? Poczekaj, pozwól, że zgadnę. - Podnosi dłoń przymocowaną do nienagannego manikiuru. - Ashley, Courtney, Muldwyn, Marina, Charles. dobrze mi idzie? Może ktoś z "artystycznych" przyjaciół Evelyn z omójboże "East" Village. Znasz te typy. to ci, którzy pytają Evelyn, czy nie ma przypadkiem dobrego, wytrawnego, b i a ł e g o chardonnay. - Klepie się dłonią w czoło, zamyka oczy i zaczyna mamrotać, zaciskając szczęki: - Wyjeżdżam. Rzucam Meredith. Ona naprawdę p r o w o k u j e mnie do tego, żebym ją lubił. Wypisuję się. Dlaczego tak długo nie zdawałem sobie sprawy, że ona ma osobowość cholernej gospodyni teleturnieju?. Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem. Chodzi mi o to, mówię jej, że jestem wrażliwy. Powiedziałem jej, jak fatalny wpływ miał na mnie wypadek Challengera. Czego więcej może chcieć? Postępuję etycznie, jestem tolerancyjny, to znaczy jestem niezwykle zadowolony z życia, mam optymistyczny stosunek do przyszłości. to znaczy. a ty nie? - Jasne, ale. - A wszystko, co od niej dostaję, to g ó w n o. Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, kurwa mać to chyba jakiś cholerny k o n g r e s włóczęgów. Mówię ci. - Urwał nagle, jakby wyczerpany, i odwracając się od kolejnej reklamy "Nędzników", przypomi­na sobie coś ważnego i pyta: - Czytałeś o tym spikerze z telewizji? Zabił dwóch nastoletnich chłopców. Zdeprawowany pedał. Błazen, prawdziwy błazen. - Price czeka na moją reakcję. Nie ma żadnej. Nagle: jesteśmy na Upper West Side. Każe kierowcy zatrzymać się na rogu Osiemdziesiątej Pierwszej i Riverside, ponieważ ulica jest jednokierunkowa. - Proszę nie objeż. - zaczyna Price. - Może objadę - mówi taksówkarz. - Proszę nie robić sobie subiekcji. - Potem lekko odwraca głowę, zaciska zęby i mówi poważnie: - Jebany głupek. Kierowca zatrzymuje auto. Dwie taksówki jadące za nami zaczynają trąbić, potem jadą dalej. - Czy powinniśmy kupić kwiaty? - Nieee. Do diabła, to t y ją walisz, Bateman. Dlaczego m y mielibyśmy kupować E v e l y n kwiaty? Lepiej żeby miał pan resztę z pięćdziesięciu - ostrzega kierowcę i mrużąc oczy, wpatruje się w czerwone cyferki na liczniku. - Cholera. To te sterydy. Jestem spięty. - Myślałem, że już ich nie bierzesz. - Pojawił mi się trądzik na nogach i ramionach, a naświetlania kwarcówką nic nie dały, więc zacząłem chodzić do solarium i w końcu pozbyłem się krost. Jezu, Bateman, powinieneś zobaczyć, jak sfalowany mam brzuch! Klasyka. Ani grama tłuszczu. - mówi w jakiś dziwny, odległy sposób,­ czekając, aż kierowca wyda mu resztę. - Sfalowany. - Nabiera taksówkarza przy napiwku, ale kierowca i tak jest mu szczerze wdzięczny. - Trzymaj się, palancie. - Mruga do niego. - Cholera, cholera, niech to cholera - mówi, otwierając drzwi taksówki. Wysiadając zauważa stojącego na ulicy żebraka. - Bingo: t r z y d z i e s t y - .ubranego w niesamowity, lepki od brudu, zielony dres. Mężczyzna jest nie ogolony, tłuste włosy ma zaczesane do tyłu, a Price z żartobliwym uśmiechem na twarzy przytrzymuje dla niego otwarte drzwi taksówki. Zmieszany włóczęga mamrocze coś pod nosem ze wzrokiem wlepionym wstydliwie w chodnik i wyciąga do nas pusty, styropianowy kubek do kawy, który trzyma nieśmiało w dłoni. - Przypuszczam, że niepotrzebna mu taksówka - prycha Price i zatrzaskuje drzwi samochodu. - Zapytaj go, czy przyjmuje karty kredytowe American Express. - Przyjmujesz AmEx? Żebrak kiwa twierdząco głową i odchodzi wolno, powłócząc nogami. Jest zimno jak na kwiecień i Price maszeruje żwawo ulicą w kierunku domu z piaskowca, w którym mieszka Evelyn, gwiżdżąc pod nosem "If I Were A Rich Man". Ciepło z jego ust tworzy małe obłoczki pary, a Price macha skórzaną dyplomatką Tumi. Z oddali nadchodzi jakaś postać z zaczesanymi do tyłu włosami, w okularach w rogowej oprawie, ubrana w beżowy dwurzędowy garnitur z wełny i gabardyny Cerrutti 1881, i z taką samą skórzaną dyplomatką Tumi od D.F. Sandersa, jaką ma Price. Timothy zastanawia się głośno: - Czy to Victor Powell? Niemożliwe.­ Mężczyzna przechodzi pod jarzeniowym światłem latarni, a na jego twarzy widać zakłopotanie, które po chwili zamienia się w lekki uśmiech, gdy wpatruje się w Price'a tak, jak gdyby byli znajomymi, lecz wkrótce nieznajomy zdaje sobie sprawę, że nie zna Price'a, a Price równie szybko dochodzi do wniosku, że nie ma przed sobą Victora Powella, i mężczyzna idzie dalej. - Dzięki Bogu - mamrocze Price, zbliżając się do domu Evelyn.­ - Bardzo do niego podobny. - Powell i obiad u Evelyn? To pasuje mniej więcej tak jak kaszmir do kraty. - Przemyślał porównanie. - Jak białe skarpetki do szarych spodni. Obraz stopniowo zanika i w następnym ujęciu Price wspina się na schody przed domem z piaskowca kupionym przez ojca Evelyn dla córki, mrucząc coś o taśmach, które pożyczył wczoraj wieczorem i zapomniał oddać do Video Haven. Naciska dzwonek. Z sąsiedniego piaskowca wychodzi kobieta - wysokie obcasy, wspaniały tyłek - nie zamykając drzwi. Price śledzi ją wzrokiem, a gdy słyszy zbliżające się do nas korytarzem kroki, odwraca się, poprawia krawat od Versace i jest już gotów stawić czoło każdemu, kto się pojawi. Drzwi otwiera Courtney ubrana w kremową jedwabną bluzkę od Krizii, tweedową spódnicę koloru rdzy, także od Krizii, jedwabne satynowe pantofle d'Orsay na słupku od Manola Blahnika.­ Drżę i podaję jej czarny wełniany płaszcz od Georgia Arma­niego. Odbiera ode mnie okrycie i ostrożnie całuje powietrze obok mojego prawego policzka, a potem wykonuje dokładnie te same ruchy obok Price'a, zabierając jednocześnie jego płaszcz od Arma­niego. W salonie gra cicho nowy kompakt Talking Heads. - Troszkę się spóźniliśmy, prawda, chłopcy? - pyta Courtney, uśmiechając się swawolnie. - Nieporadny haitański taksiarz - mamrocze Price, oddając Courtney napowietrzny pocałunek. - Czy mamy gdzieś rezerwację i tylko proszę nie mów mi, że w Pastelach o dziewiątej. Courtney uśmiecha się, wieszając płaszcze w garderobie w holu. - Jemy dzisiaj w domu, moi kochani. Przykro mi, wiem, wiem, próbowałam przekonać Evelyn, ale mamy na obiad. sushi. Tim mija ją i rusza przez foyer do kuchni. - Evelyn? Gdzie jesteś, Evelyn? - woła śpiewnym głosem. - Musimy porozmawiać. - Dobrze cię znów widzieć - zwracam się do Courtney. - Wyglądasz dziś bardzo ładnie. Twoja twarz promienieje takim. młodzieńczym blaskiem. - Naprawdę wiesz, jak oczarować kobietę, Bateman. - W głosie Courtney nie ma sarkazmu. - Czy powinnam powiedzieć Evelyn o twoich wrażeniach? - pyta kokieteryjnie. - Nie - mówię. - Ale założę się, że bardzo byś chciała. - Przestań - mówi, zdejmując moją dłoń ze swej talii. Kładzie mi ręce na barkach i popycha korytarzem w stronę kuchni. - Musimy uratować Evelyn. Przez ostatnią godzinę zajmuje się wyłącznie układaniem sushi. Chce wypisać na nim twoje inicjały: P z sandacza i B z tuńczyka. Ale uważa, że tuńczyk wygląda zbyt blado. - Jakież to romantyczne. - .i zabrakło jej sandacza, żeby dokończyć B. - Courtney bierze oddech - .dlatego sądzę, że zamiast twoich, ułoży inicjały Tima. Masz coś przeciwko temu? - pyta, udając zatroskanie. Courtney jest dziewczyną Luisa Carruthersa. - Jestem potwornie zazdrosny i uważam, że lepiej będzie, jeśli porozmawiam z Evelyn - mówię, pozwalając Courtney delikatnie wepchnąć się do kuchni. Evelyn stoi przy kuchennej ladzie z jasnego drewna, ubrana w kremową jedwabną bluzkę od Krizii, tweedową spódnicę koloru rdzy, także od Krizii, i takie same jedwabne satynowe pantofle d'Orsay­ na słupku, jakie ma Courtney. Długie jasne włosy upięła z tyłu w dosyć groźnie wyglądający kok i wita mnie, nie podnosząc głowy znad owalnej, wykonanej z nierdzewnej stali patery od Wiltona, na której artystycznie ułożyła sushi. - Och, kochanie, tak mi przykro. Chciałam pójść do tego nowego, milutkiego, salwadorskiego bistro na Lower East Side. Price jęczy głośno. - .ale nie dostałyśmy rezerwacji. Timothy, p r z e s t a ń j ę c z e ć. - Unosi kawałek sandacza i kładzie ostrożnie na samej krawędzi patery, wykańczając coś, co przypomina dużą literę T. Odsuwa się od dzieła i omiata je wzrokiem. - Nie wiem. Och, brak mi pewności siebie. - Mówiłem ci, żebyś trzymała w domu Finlandię - mamrocze Tim, przeglądając butelki, w większości o maksymalnej pojemności, w barku. - Nigdy nie ma Finlandii - mówi do barku i do nas wszystkich. - Mój Boże, Timothy. Nie dasz rady z Absolutem? - pyta Evelyn, a potem zwraca się poufale do Courtney: - Kalifornijski zawijaniec powinien otaczać krawędź talerza, prawda? - Bateman. Drinka? - wzdycha Price. - J&B z lodem - rzucam w jego stronę i nagle uderza mnie fakt, że nie zaproszono Meredith. - Och, Boże, co za b a ł a g a n - wzdycha Evelyn. - Przysięgam, że zaraz się rozpłaczę. - Sushi wygląda cudownie - usiłuję ją pocieszyć. - Och, co za b a ł a g a n - lamentuje. - Co za b a ł a g a n. - Nie, nie, sushi wygląda c u d o w n i e - powtarzam, biorę kawałek flądry i wrzucam go do ust, jęcząc przy tym z wewnętrznej rozkoszy, po czym obejmuję Evelyn od tyłu. Mając pełne usta, próbuję powiedzieć: - Wyborne. Evelyn daje mi lekkiego klapsa wyraźnie zadowolona z mojej reakcji i wreszcie ostrożnie całuje powietrze obok mojego policzka, a potem odwraca się do Courtney. Price podaje mi drinka i rusza do salonu, usiłując usunąć jakiś niewidzialny pyłek z blezera. - Evelyn,­ czy masz szczotkę do ubrań? Wolałbym teraz obejrzeć mecz baseballowy albo poćwiczyć trochę w siłowni lub ostatecznie pójść do tej salwadorskiej restauracji, która miała kilka całkiem niezłych recenzji - jedną w magazynie "New York", drugą w "Timesie" - niż siedzieć tu na obiedzie, lecz przyjęcia u Evelyn mają pewną zaletę: mam stąd niedaleko do domu. Fragment